poniedziałek, 5 marca 2012

Ciężki "Cmentarz w Pradze", czyli mój pierwszy Umberto Eco

Umberto Eco
Cmentarz w Pradze
Noir Sur Blanc, 2011


To moja pierwsza, nie licząc O bibliotece, książka Umberto Eco. Ciężko było, i gdyby nie to, że dostałem ją w prezencie, nie zabrałbym się za nią tak szybko. A może i nigdy.
Nawet nie wiem, co o tej książce mogę napisać. Najpierw szokowały mnie obrazy Żydów, Niemców, Francuzów i Włochów, jakimi sypał autor opisując te nacje. Potem trochę pogubiłem się kto jest kim, a na koniec już nawet dobrze mi sie czytało i nawet chwilowo żałowałem, że książka się już kończy.
By jednak nie zepsuć niczego moimi wątpliwej jakości przemyśleniami, wstawiam tylko zamiast swoich wypocin cytat z zapowiedzi książki w Merlin.pl:
Cmentarz w Pradze to powieść kryminalno-szpiegowska, której akcja rozgrywa się w XIX wieku. Jej bohaterem jest Simone Simonini, cyniczny fałszerz świadczący usługi wywiadom wielu krajów. Obsesyjny antysemita. Nienawidzi również jezuitów, masonów i.. kobiet. Eco opisuje jego historię odwołując się do najlepszych wzorów XIX-wiecznej powieści przygodowej - mamy więc wartką akcję (fałszerstwa, spiski i zamachy), ciekawą intrygę o zaskakującym rozwiązaniu, a wszystko opowiedziane barwnym, potoczystym językiem. 

Hawana lat 80. minionego wieku piórem Leonarda Padury

Leonardo Padura
Gorączka w Hawanie
Znak, 2009


Leonardo Padura uchodzi u nas chyba za najsłynniejszego pisarza kubańskiego (i być może taki jest) i ja się nie dziwię. Po przeczytaniu kolejnej jego książki jestem zachwycony. Gorączka w Hawanie to pierwsza część cyklu cztery pory roku, którą ja czytałem wprawdzie od tyłu, ale nie miało to większego znaczenia. Zresztą w Polsce nie ukazał się jeszcze ostatni tom tego wyśmienitego kryminału kubańskiego. Kryminał dotąd nie był w ogóle moim gatunkiem do czytania. W tym przypadku jednak było inaczej, czytało się rewelacyjnie, rozmyślania bohatera zmuszały i mnie do przemyśleń.
A mamy tak jak w opisanych poniżej dwóch książkach porucznika Condego, który ma do rozwikłania kolejna zagadkę kryminalną. W tym celu "stary", czyli jego szef, zrywa go z łóżka w sobotni poranek, o tyle niefortunny, że noc wcześniej Mario Conde nieźle popił ze swoim przyjacielem Chudym, który jak już wiem, chudy już nie jest, ale kiedyś owszem, był.
Ta nowa afera kryminalna zapoczątkuje też wątek miłosny tej książki, gdyż zaginionym ważnym obywatelem Kuby okazuje się być kolega ze szkoły Mario, a do tego mąż dziewczyny w której w liceum kochali się wszyscy, także Conde. To przywołuje wspomnienia z młodości, refleksje, bohater zastanawia się nad swoim życie,m, nad tym czego udało mu się dokonać, a czego nie (z przykrością stwierdza, że tych pierwszych rzeczy właściwie nie ma: nie został pisarzem, nie wiadomo co robi w policji, rozpadły się dwa jego małżeństwa, a nie ma jeszcze 34 lat). W międzyczasie pojawia się sporo kubańskiej kuchni, że przysłowiowa ślinka cieknie. No, nie tylko kubańskie, na koniec jest też polska zupa pieczarkowa.
Książka w sumie podobna do Transu w Hawanie i Wichury w Hawanie, polecam zwłaszcza tym, którym spodobały się te dwie, a także wszystkim miłośnikom Kuby, tamtejszych klimatów i realiów lat 80. XX wieku, opowiedzianych trochę nostalgicznym, trochę "klimatycznym" w tamtym duchu językiem.

Co się stanie, gdy zapadnie noc?

Michael Cunningham
Nim zapadnie noc
Rebis, 2011


Bardzo lubię tego pisarza, przeczytałem wszystkie jego książki dostępne u nas na rynku, poza Godzinami, bo bezmyślnie najpierw obejrzałem film (a wówczas na książkę już trudno mi znaleźć czas, choć pewnie niesłusznie). Nim zapadnie noc bardzo mnie zaintrygowało. Bardzo zgrabnie, niemal zmysłowo (w moim odczuciu) napisane dzieło.
Mamy Petera, właściciela nowojorskiej galerii sztuki współczesnej , nie najbardziej topowej w mieście, ale całkiem nieźle prosperującej i "liczącej się" w branży. Peter ma żonę, z którą chyba żyje mu się całkiem dobrze, choć książka zaczyna się od sceny niemal kłótni obojga. A sprawcą jest szwagier bohatera, który będzie też sprawcą dalszego głównego wątku książki. Wątku homoseksualnego, który jednak się pojawia, choć na początku nie zanosi się na to.
Książka Cunninghama to całkiem spora dawka przemyśleń. Nad codziennością, która nas rozmywa. Nad życiem, które niby jest fajne i ciekawe, ale jednak czegoś w nim brakuje. Nad miłością, która może okazać się wcale nie tak oczywista, jakby się mogło wydawać. Nad własną seksualnością, która nieoczekiwanie staje się zagadką bohatera - także.
Poza miłosnymi rozterkami, bohater zmaga się też z niechęcią do niego jego córki. Z opisywanych rozmów z żona Rebeką tak naprawdę nie wiemy co zrobił Peter, że jego dziecko ma do niego tak wielki żal i uraz. A może pop prosu nie zrobił nic, i to jest największy problem? Wydaje się jednak, że nie jest typem człowieka, który nie robi nic.
Mnie jednak najbardziej zaintrygował wątek "miłosny" Petera z Myłkiem, dużo młodszym bratem Rebeki uzależnionym od narkotyków. Myłek sprytnie wykorzystuje swoją chłopięco-męską urodę i wdzięk i nieujawnione dotąd słabości Petera i ostatecznie szantażuje szwagra, co pozwala mu uwolnić się spod nadopiekuńczych skrzydeł siostry i całej ich wspólnej rodziny. Niestety seksu męsko-męskiego nie było...

Gej w wielkim mieście nie zachwyca

Mikołaj Milcke
Gej w wielkim mieście
Dobra Literatura, 2011


W sumie trochę żałuję czasu poświęconego na tę książkę, choć z drugiej strony czytało się ją tak szybko, że aż tak dużo go nie straciłem. Dla mnie to takie czytadło romansowo-jakieśtam, które i ja mógłbym napisać, gdybym pisał (a nie piszę, by nie pisać takich banalnych rzeczy).
Trochę mnie dziwią rekomendacje na okładce Ewy Kasprzyk czy Iwony Guzowskiej. ani ta książka nie bulwersuje, ani nie odkrywa żadnych nowych meandrów (np. wspomnianych przez jedną z pań meandrów duszy). 
No bo co. Jest sobie chłopiec, który wyjeżdża na studia do stolicy. Opuszcza, jak on to nazywa (a co jest bardzo drażniące, jakby nie mógł wymyślić jakiejś nazwy miasta) "miasteczko" i poznaje wielki świat. Przy okazji się zakochuje dwa razy, jest przebojowy i kumpluje się z dziewczynami ze swojej grupy. Przy okazji ma problemy w domu rodzinnym. Wszystko opisane niezbyt wyszukanym językiem i niestety trąci amatorszczyzną. I nawet parę cech wspólnych z tym panem (nota bene z mojego rocznika - a więc rozpoczynaliśmy studia w tym samym czasie, tylko w innych miastach; mogę więc porównywać), który jest bohaterem, a jednocześnie autorem książki, nie poprawia odbioru całości. No ale w Internecie same pozytywne opinie, więc może ludziom się podoba ten rodzaj pisania literatury, mnie nie. Nazwa wydawcy też niewiele tu pomaga.

piątek, 2 marca 2012

Francuskie życie w Prowansji według Vicki Archer

Vicki Archer (fotografie Carla Coulson)
Moje francuskie życie
Pascal, 2011


Moje francuskie życie to książka napisana przez Australijkę z Wielkiej Brytanii, która wraz z rodziną kupiła i wyremontowała stary piękny dom w Prowansji, i w którym częściowo zamieszkali. Całości dopełniają bardzo ładne zdjęcia przyjaciółki autorki, paryżanki (?) Carli Coulson.
Książka doskonała na prezent (ja dostałem ją w prezencie), zwłaszcza dla kogoś, kto lubi jeździć do Francji albo chciałby tam mieszkać. Tylko może być trochę szkoda, że nie można tak, jak autorka. A większość z czytających tak nie może. Bo trzeba mieć morze pieniędzy by kupić tak duży i stary dom, z ogromną działką u stóp Małych Alp, wyremontować go z zachowaniem wszystkich tradycyjnych metod, materiałów budowlanych itp., a przy tym bezstresowo żyć sobie w Londynie i stamtąd nadzorować budowę, przylatując tylko od czasu do czasu do Aix-en-Provence, a potem jeszcze urządzić wszystko antykami, nawet jeśli znajdzie się je na targach staroci. Ale pomarzyć zawsze można, a książkę i tak dobrze się czyta, i nic tylko chce się jechać do tej Prowansji.

Michelle Wiliams jako Marylin Monroe - sprawdza się doskonale?

Mój tydzień z Marylin (My Week with Marylin)
Simon Curtis
2012 (Polska)


Michelle Wiliams od kliku filmów staje się coraz bardziej jedną z moich ulubionych aktorek. I chyba nie tylko moich, bo już trzeci raz była nominowana do Oscara (wcześniej za role w Tajemnicy Brokeback Mountain i Blue Valentine). Rola w My Week with Marylin była o tyle trudna, że Marylin Monroe to gwiazda-legenda, o której każdy ma jakieś wyobrażenie, i którą większość z nas kocha za sam fakt, że była nią samą - Marylin (ja tak mam!). Złoty Glob dla najlepszej aktorki zasłużony, brak Oscara - no cóż, nie przegrała z byle kim.
Film zrobiony świeżo i z polotem (a tak sobie napiszę), ogląda się bardzo przyjemnie, pozostaje poczucie niedosytu, a to duży plus (przykładowo przy Żelaznej damie, mimo iż film mi się podobał, nie odczuwam niedosytu czy chęci powtórnego obejrzenia). Nie jest to przecież nawet próba oddania charakteru aktorki czy jej cech osobowości, ani nawet zwyczajów czy sposobu bycia. To w końcu wycinek siedmiu dni z jej życiorysu, na dodatek w Anglii, gdzie dla gwiazdy wszystko było nowe, inne i tajemnicze... Po przeczytaniu kilku książek na temat Marylin spodziewałem się, że w filmie aktorka zostanie przedstawiona jedynie jako kapryśna seksbomba, trochę niezrównoważona blondynka, która żywi się środkami nasennymi i szampanem, a tymczasem ona był zwyczajną kobietą, którą przerażał czasem ogrom stawianych wobec niej oczekiwać, i która pragnęła tylko być zawsze kochana...



"My", czyli w końcu nowa płyta Edyty Górniak

Edyta Górniak
My
Anaconda 2012


Kolejne pięć lat trzeba było czekać na nową płytę Edyty Górniak. Trochę mnie dziwi, że zawsze trwa to tak długo, i że Edytya nie potrafi zrozumieć, że szkodzi tym tylko sobie i swojej karierze (bo jak płyty są rzadko, koncertów prawie nie ma, to artystka jest postrzegana raczej jak celebrytka znana z telewizji, a nie piosenkarka z mega nieziemskim głosem). Kiedyś mówiła, że jedna piosenkę nagrywa tak ze dwa miesiące. Ja się pytam dlaczego, skoro na żywo potrafi zaśpiewać bez najmniejszego fałszu za pierwszym razem (nie licząc prób przed występem, których chyba nie ma aż tak dużo?). No i tak To n ie tak jak myślisz nagrała w dwa dni. Czyli się da. Zresztą, przed kolejnym dzieckiem mają być jeszcze trzy płyty, a że Edyta dobiega czterdziestki (nie wypominając jej, bo nie wygląda), to chyba płyty powinny być szybciutko, jedna po drugiej... No chyba, że Edyta nie chce dziecka rodzić, tylko np. adoptować...
Nieważne. Ja się cieszę płytą My. Mimo wszystko uważam, że warto było czekać. Piszę mimo wszystko, bo jednak klubowe klimaty w stylu VIVy to nie moje klimaty, jednak głos Edyty jest fantastyczny nawet w takim repertuarze. Płyta mi się bardzo podoba, no może nie 10/10, bo tak się zdarza rzadko (choć było w przypadku ostatnich płyt Kaś Nosowskiej i Groniec), ale 7 luba nawet 8/10 jak najbardziej. Tylko mam problem, co mi się najbardziej podoba. Wybór jest pomiędzy Sens-is, Find Me i Lets Save the World.
Choć w zasadzie Dzisiaj dziękuję, Nie zapomnij czy Tafla też mogą konkurować o miano No.1. Ale co zrobić, skoro Edyta wszystko pięknie śpiewa. Nawet hymn, wbrew temu co piszą niemal wszyscy (swoją drogą strasznie marną pieśń, z której zresztą nie jestem dumny jako Polak, bo z bycia Polakiem też nie jestem dumny). Do wydania płyty bardziej niż Teraz-tu podobało mi się On the Run, teraz bardziej podobają mi się wyżej wymienione utwory. Trochę rozczarował mnie znaczek VIVY jako patrona medialnego tej płyty. Jakoś nie bardzo pasuje mi Edyta do zestawu promowanych tam artystów (przez małe "a", a przecież ona jest jeszcze przez duże "A"). Bardziej od znaczka VIVy rozczarowała mnie oprawa graficzna. Nie sama książeczka, a plastikowe tradycyjne pudełko, takie, których nie cierpię, i w których po kilku użyciach wyłamują się ząbki przytrzymujące płytę w pudełku (mam tak z każdą poprzednią płytą Edyty poza E.K.G.). Nominacji do Fryderyka (w stosownej kategorii) na pewno za to nie będzie. W tej kwestii też trzeba by pooglądać wydawnictwa K. Groniec (ostatnie dwa), Nosowskiej (trzy ostatnie) czy Heya (kilka ostatnich). Lub wspominanego tutaj parę miesięcy temu Czesława Mozila.
No więc płyta mi się podoba, większość utworów brzmi rewelacyjnie, inne dobrze. Trochę nie rozumiem czepiania się tekstów. Mam poprzednią płytę Karoliny Kozak, i jej teksty były ok. (wiadomo oczywiście że to nie Nosowska, ani nawet nie Jacek Cygan czy Edyta Bartosiewicz), mówiło się o nich i o całej płycie dobrze, grano ją w radiowej Trójce (co jest dla mnie wyznacznikiem jakości). Teraz Karolina Kozak napisała teksty Edycie i okazuje się, że jest marną tekściarką. Dla mnie to jeden z dowodów, że obecnie na Edycie jest modnie wieszać psy, nawet pośrednio. Nie mówię, że sobie na to nie zasłużyła - to już inna kwestia. Ale dobrze jest powiedzieć, że na płycie są kiepskie teksty, marne kompozycje i aranżacje, które w Europie już były. Zresztą mały przykład z mojego podwórka: leci u mnie "afrykański" remiks On the Run i przychodzi koleżanka, która od razu pyta co to, bo fajnie gra, a ona tego nie zna. mówię że nowa Edyta Górniak, a ta od razu straciła zainteresowanie, a piosenka przestała jej się podobać...
A mnie się podoba i się zasłuchuję...