piątek, 2 marca 2012

"My", czyli w końcu nowa płyta Edyty Górniak

Edyta Górniak
My
Anaconda 2012


Kolejne pięć lat trzeba było czekać na nową płytę Edyty Górniak. Trochę mnie dziwi, że zawsze trwa to tak długo, i że Edytya nie potrafi zrozumieć, że szkodzi tym tylko sobie i swojej karierze (bo jak płyty są rzadko, koncertów prawie nie ma, to artystka jest postrzegana raczej jak celebrytka znana z telewizji, a nie piosenkarka z mega nieziemskim głosem). Kiedyś mówiła, że jedna piosenkę nagrywa tak ze dwa miesiące. Ja się pytam dlaczego, skoro na żywo potrafi zaśpiewać bez najmniejszego fałszu za pierwszym razem (nie licząc prób przed występem, których chyba nie ma aż tak dużo?). No i tak To n ie tak jak myślisz nagrała w dwa dni. Czyli się da. Zresztą, przed kolejnym dzieckiem mają być jeszcze trzy płyty, a że Edyta dobiega czterdziestki (nie wypominając jej, bo nie wygląda), to chyba płyty powinny być szybciutko, jedna po drugiej... No chyba, że Edyta nie chce dziecka rodzić, tylko np. adoptować...
Nieważne. Ja się cieszę płytą My. Mimo wszystko uważam, że warto było czekać. Piszę mimo wszystko, bo jednak klubowe klimaty w stylu VIVy to nie moje klimaty, jednak głos Edyty jest fantastyczny nawet w takim repertuarze. Płyta mi się bardzo podoba, no może nie 10/10, bo tak się zdarza rzadko (choć było w przypadku ostatnich płyt Kaś Nosowskiej i Groniec), ale 7 luba nawet 8/10 jak najbardziej. Tylko mam problem, co mi się najbardziej podoba. Wybór jest pomiędzy Sens-is, Find Me i Lets Save the World.
Choć w zasadzie Dzisiaj dziękuję, Nie zapomnij czy Tafla też mogą konkurować o miano No.1. Ale co zrobić, skoro Edyta wszystko pięknie śpiewa. Nawet hymn, wbrew temu co piszą niemal wszyscy (swoją drogą strasznie marną pieśń, z której zresztą nie jestem dumny jako Polak, bo z bycia Polakiem też nie jestem dumny). Do wydania płyty bardziej niż Teraz-tu podobało mi się On the Run, teraz bardziej podobają mi się wyżej wymienione utwory. Trochę rozczarował mnie znaczek VIVY jako patrona medialnego tej płyty. Jakoś nie bardzo pasuje mi Edyta do zestawu promowanych tam artystów (przez małe "a", a przecież ona jest jeszcze przez duże "A"). Bardziej od znaczka VIVy rozczarowała mnie oprawa graficzna. Nie sama książeczka, a plastikowe tradycyjne pudełko, takie, których nie cierpię, i w których po kilku użyciach wyłamują się ząbki przytrzymujące płytę w pudełku (mam tak z każdą poprzednią płytą Edyty poza E.K.G.). Nominacji do Fryderyka (w stosownej kategorii) na pewno za to nie będzie. W tej kwestii też trzeba by pooglądać wydawnictwa K. Groniec (ostatnie dwa), Nosowskiej (trzy ostatnie) czy Heya (kilka ostatnich). Lub wspominanego tutaj parę miesięcy temu Czesława Mozila.
No więc płyta mi się podoba, większość utworów brzmi rewelacyjnie, inne dobrze. Trochę nie rozumiem czepiania się tekstów. Mam poprzednią płytę Karoliny Kozak, i jej teksty były ok. (wiadomo oczywiście że to nie Nosowska, ani nawet nie Jacek Cygan czy Edyta Bartosiewicz), mówiło się o nich i o całej płycie dobrze, grano ją w radiowej Trójce (co jest dla mnie wyznacznikiem jakości). Teraz Karolina Kozak napisała teksty Edycie i okazuje się, że jest marną tekściarką. Dla mnie to jeden z dowodów, że obecnie na Edycie jest modnie wieszać psy, nawet pośrednio. Nie mówię, że sobie na to nie zasłużyła - to już inna kwestia. Ale dobrze jest powiedzieć, że na płycie są kiepskie teksty, marne kompozycje i aranżacje, które w Europie już były. Zresztą mały przykład z mojego podwórka: leci u mnie "afrykański" remiks On the Run i przychodzi koleżanka, która od razu pyta co to, bo fajnie gra, a ona tego nie zna. mówię że nowa Edyta Górniak, a ta od razu straciła zainteresowanie, a piosenka przestała jej się podobać...
A mnie się podoba i się zasłuchuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz