Victoria Twead
U mnie zawsze świeci słońce
Andaluzja, Olé!
Pascal, 2012
Banalne książki. Tak bardzo banalne, że jestem na skraju
myśli, by sam napisać podobne. Autorka opisuje historię swoją i męża, a jest to
historia pary, która postanawia opuścić swoje dotychczasowe życie w Anglii i
zamieszkać gdzieś w Andaluzji. Pada na miasteczko, a właściwie wieś El Hoyo.
Zadanie mają o tyle ułatwione, że Joe, mąż autorki, właśnie przechodzi na
wojskową emeryturę, a sama Vicky jest tylko nauczycielką na zastępstwa w
szkole. To właśnie ona namawia męża na zmianę w życiu, przeprowadzkę itd. On,
początkowo niechętnie, zgadza się na tzw. plan pięcioletni, czyli po pięciu
latach zdecydują, czy chcą tam zostać, czy wracają do Anglii. Kupują dom, który
jest kompletną ruiną i remontują go. Do domu przynależy sad, w którym
postanawiają zbudować dwa nowe domy i sprzedać z zyskiem. Jak postanawiają, tak
robią. Choć w książce autorka prawie nie wspomina o budowie, czasem tylko coś
się pojawi – ma się wrażenie, że domy zbudowano w dwa tygodnie, od razu się
sprzedały i po kłopocie przez co całość wydaje się mało wiarygodna, a jest to
przecież prawdziwa historia. Może się czepiam, ale takie mam odczucia.
Denerwują mnie też kury. Za dużo miejsca zostało im poświęcone w obu książkach.
Być może dla bohaterów rzeczywiście było to nowe przeżycie i doświadczenie – do
tej pory żyli w mieście, aż tu nagle postanawiają kupić i hodować kury. Ale
poświęcać im aż tyle miejsca? Nadawać imiona i spędzać pół dnia obserwując jak
się pasą lub pozwalać, by wskakiwały na kanapę? Przecież kurze odchody
śmierdzą, a same kury są głupie – jedyna ich zaleta, że znoszą jajka. Wiem o
czym piszę – pochodzę ze wsi.
Ciekawe mogą się wydawać natomiast spostrzeżenia na temat
życia i obyczajów mieszkańców andaluzyjskich miasteczek. Weekendowi sąsiedzi
bohaterów (tak jak większość mieszkańców, zjawiają się w El Hoyo w piątek po
południu, a w niedzielę wieczorem wracają do miasta) są zabawni, typowo
hiszpańscy – spontaniczni, serdeczni i gdy się pojawiają jest ich pełno.
Groteskowa jest postać Judith – Brytyjki, która od 25 lat mieszka w sąsiednim miasteczku,
oraz jej mamy, leciwej kobiety, której podobają się młodzi mężczyźni, która
pali trawę i wmawia córce, że sprowadza z Holandii sadzonki specjalne sadzonki
pomidorów (które okazują się być krzaczkami marihuany).
Ciekawostką w obu książkach są przepisy kuchni hiszpańskiej,
ale nie wiem czy wiarygodne – żadnego jeszcze nie wypróbowałem.
Generalnie książki dobre na odmóżdżenie, czyta się szybko –
po jednej na wieczór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz