wtorek, 13 listopada 2012

Andaluzja? Olé!, Tutaj ponoć zawsze świeci słońce

Victoria Twead
U mnie zawsze świeci słońce
Andaluzja, Olé!
Pascal, 2012





Banalne książki. Tak bardzo banalne, że jestem na skraju myśli, by sam napisać podobne. Autorka opisuje historię swoją i męża, a jest to historia pary, która postanawia opuścić swoje dotychczasowe życie w Anglii i zamieszkać gdzieś w Andaluzji. Pada na miasteczko, a właściwie wieś El Hoyo. Zadanie mają o tyle ułatwione, że Joe, mąż autorki, właśnie przechodzi na wojskową emeryturę, a sama Vicky jest tylko nauczycielką na zastępstwa w szkole. To właśnie ona namawia męża na zmianę w życiu, przeprowadzkę itd. On, początkowo niechętnie, zgadza się na tzw. plan pięcioletni, czyli po pięciu latach zdecydują, czy chcą tam zostać, czy wracają do Anglii. Kupują dom, który jest kompletną ruiną i remontują go. Do domu przynależy sad, w którym postanawiają zbudować dwa nowe domy i sprzedać z zyskiem. Jak postanawiają, tak robią. Choć w książce autorka prawie nie wspomina o budowie, czasem tylko coś się pojawi – ma się wrażenie, że domy zbudowano w dwa tygodnie, od razu się sprzedały i po kłopocie przez co całość wydaje się mało wiarygodna, a jest to przecież prawdziwa historia. Może się czepiam, ale takie mam odczucia. Denerwują mnie też kury. Za dużo miejsca zostało im poświęcone w obu książkach. Być może dla bohaterów rzeczywiście było to nowe przeżycie i doświadczenie – do tej pory żyli w mieście, aż tu nagle postanawiają kupić i hodować kury. Ale poświęcać im aż tyle miejsca? Nadawać imiona i spędzać pół dnia obserwując jak się pasą lub pozwalać, by wskakiwały na kanapę? Przecież kurze odchody śmierdzą, a same kury są głupie – jedyna ich zaleta, że znoszą jajka. Wiem o czym piszę – pochodzę ze wsi.
Ciekawe mogą się wydawać natomiast spostrzeżenia na temat życia i obyczajów mieszkańców andaluzyjskich miasteczek. Weekendowi sąsiedzi bohaterów (tak jak większość mieszkańców, zjawiają się w El Hoyo w piątek po południu, a w niedzielę wieczorem wracają do miasta) są zabawni, typowo hiszpańscy – spontaniczni, serdeczni i gdy się pojawiają jest ich pełno. Groteskowa jest postać Judith – Brytyjki, która od 25 lat mieszka w sąsiednim miasteczku, oraz jej mamy, leciwej kobiety, której podobają się młodzi mężczyźni, która pali trawę i wmawia córce, że sprowadza z Holandii sadzonki specjalne sadzonki pomidorów (które okazują się być krzaczkami marihuany).
Ciekawostką w obu książkach są przepisy kuchni hiszpańskiej, ale nie wiem czy wiarygodne – żadnego jeszcze nie wypróbowałem.
Generalnie książki dobre na odmóżdżenie, czyta się szybko – po jednej na wieczór.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz